Jak to jest? Praca zawodowa, dom, trening, czasem jakieś kino, zakupy, rachunki... życie codzienne. Wyczekujesz weekendu. Wyspać się? Nie! Rano budzik dzwoni, porządne śniadanie, ulubione buty, strój (ten szczęśliwy!), banan w torbę i na bieg! Najstarszy Bieg Uliczny Westerplatte odbył się po raz 54! Miałam okazję w nim uczestniczyć już drugi raz w swoim życiu. W zeszłym roku wybiegałam swoją życiówkę. Jest marzenie, by ją pobić, ale nie za wszelką cenę - zdrowie ważniejsze. Do olimpiady mnie nie powołają, ale co pobiegane to moje!
Pogoda była zmienna na niekorzyść. Rano idealna dla biegacza. Im bliżej startu, tym co raz cieplej i duszniej. Po 5 km już nie było kolorowo, dla mnie odbywała się walka pt:"nie zatrzymaj się". Chciałam dobiec, uwolnić endorfiny i dać się ponieść radości z biegania. Tak, to wspaniałe uczucie, gdy przekraczasz metę i wszyscy sobie nawzajem gratulujemy! Wszyscy jesteśmy zwycięzcami! Nie liczy się czas, nie liczy się miejsce, liczy się radość z biegania! I tą radość dzielimy się z wszystkimi do okoła. Biegam 1,5 roku i zawody traktuję jako spotkania z moimi przyjaciółmi biegowymi - tematom nie ma końca. Przed startem wspólna fota, zapytania "na ile biegniesz?" - "na 10km" :-). Po przekroczeniu mety zdjęcia z medalami, przeżywa się jeszcze raz całą trasę - analizuje jak było. Czy się udało zrealizować założenia... ważne, że jesteśmy w całości na mecie. Nie wszyscy mają takie szczęście.
Dzisiejszy wpis dedykuję mojej koleżance Magdzie. Nie było jej ze mną na biegu, ale wierzę, że stanie jeszcze ze mną na starcie i pobiegnie ramię w ramię JUST FOR FUN!
B.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz